- Rocznie trafia do nas ok. 1200 takich osób - wylicza Józef Wasinkiewicz, prezes LPGK. - Nasza firma nie jest do tego przygotowana pod względem logistycznym. I nie jesteśmy w stanie tych ludzi zagospodarować, dać im zajęcie.
Na ograniczenie wolności, czyli roboty społecznie użyteczne są skazywane osoby np. za jazdę rowerem po pijanemu, awantury czy wielokrotnie łapani za jazdę bez biletu. Mają np. do odpracowania po 30 godzin miesięcznie nawet przez rok. Osoba skierowana do LPGK trafia z reguły do Zakładu Zieleni Miejskiej.
- Nie możemy im dać każdej pracy - tłumaczy prezes Wasinkiewicz. - Chociażby na składowisku śmieci nie mogą przebywać, bo tam występuje zagrożenie biologiczno-chemiczne. Ani przy pracach drogowych. Dostają roboty najprostsze przy sprzątaniu, grabieniu liści czy zamiataniu.
Prezes Wasinkiewicz nie ukrywa, że te prace nie przynoszą firmie dochodów. Zanim skazany rozpocznie pracę, trzeba go przeszkolić, a potem dać fartuch, rękawice, kamizelkę i buty. Każdemu też trzeba założyć kartotekę. Notuje się w niej, jaką pracę wykonał i ile godzin efektywnie machał miotłą. Ale też bumelki. I oczywiście takich delikwentów trzeba pilnować, bo nie wszystkim chce się pracować. Jeżeli nie przychodzą do roboty, sprawozdania muszą trafić do sądu.
Są też inne problemy. Jedna ze skierowanych tutaj kobiet dostała za zadanie sprzątanie szatni. Zamiast jednak pucować podłogi, obrobiła wszystkie szafki. Jej nieletni syn w tym czasie stał na czatach.
Więcej o tej sprawie w Gazecie Wrocławskiej
Czy osoby skazane na prace społecznie użyteczne rzetelnie do nich podchodzą? Podyskutuj
Krzysztof Bosak i Anna Bryłka przyjechali do Leszna
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?