Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wrocław: Fani disco wypełnili Halę Ludową. Relacja z festiwalu Discotex

RED
Wielki korek już od okolic Rynku i długie kolejki przed wejściami do Hali Ludowej. A w środku tłum, jakiego nie było tam od czasów, gdy koszykarze Śląska zdobywali w niej tytuły mistrzów Polski. Naszym zdaniem, dyskotekę na żywo, nazwaną festiwalem Discotex Wrocław, odwiedziło około 10 tysięcy osób.

Masz swoje zdjęcia z imprezy? Wyślij je na adres [email protected], dodamy je do galerii (Wysyłając zdjęcie oświadczasz, że jesteś jego autorem i zgadzasz się na nieodpłatną publikację w serwisie Naszemiasto.pl)

CZYTAJ WIĘCEJ: DISCOTEX 2013 - BILETY, TERMINY, GWIAZDY

Średnia wieku – na oko 40+. Choć nie należały do rzadkości siwiejące i wręcz siwe już grupki, roztańczone jak w liceum. Atmosfera świetnej zabawy od początku niemal do samego końca.

Bogdan Fabiański, przebrzmiały już DJ Polskiego Radia, próbował nakręcać atmosferę równie przebrzmiałymi dowcipami. On tu po prostu nie pasował. Tak samo, jak pierwszy z występujących na scenie: Lou Bega. Ani to lata 80, ani dyskoteka. I jeden przebój, wałkowany na wiele sposobów. Śpiewał (choć wyglądało na pełny playback) pięć piosenek, z czego dwa razy „Mambo nr 5”. Spora część publiczności odetchnęła z ulgą, gdy skończył.

Boney M w przebudowanym, odmłodzonym składzie, wywołało euforię. Szaleństwo ogarnęło wszystkich, aż dziwne, że nikt nie skakał z balkonów na parkiet. Hala Ludowa drżała w posadach, gdy tańczący tłum wykrzykiwał najbardziej znane dyskotekowe numery na świecie. Apogeum nastąpiło chyba przy „Brown Girl In The Ring”.

Boney M jako pierwsi uwypuklili też fatalną reżyserię dźwięku. Chodzi o wokale. Dziewczyny z zespołu raz po raz podchodziły do akustyka machając mikrofonem. Coś tam udawało się chwilowo podreperować, ale problem istniał do samego końca.

Pierwszą część koncertu zamykała C.C. Catch. I od razu stało się jasne, że to właśnie dla niej przyszła do Hali większość publiczności. Aplauz przed jej wyjściem grzmiał jak szalony. Zaczęła słabo, Megamixem 98 na pełnym playbacku. Ale później było już lepiej. Wyraźnie zdziwiona euforycznym nastrojem widowni niemiecka gwiazda dyskotek zaczęła śpiewać na żywo. I śpiewała, aż zabrakło jej sił. Oczywiście, był bis. Pod koniec występu, już rozgrzana, C.C. Catch brzmiała jak przed laty. Impreza była fantastyczna.

Niestety, po jej występie ogłoszono półgodzinną przerwę. Hala opustoszała. I nie zdążyła ponownie się zapełnić, gdy na scenę wyszedł Savage. A może i na szczęście, bo dysponujący znakomitym wykształceniem muzycznym Roberto Zanetti długo kłócił się z akustykiem, nie umiejącym nagłośnić odpowiednio wokalu. Gdy wreszcie Włoch machnął ręką i wbrew kłopotom wrócił do walki z mikrofonem, sala znów była pełna. Tym razem nie dominował taniec. Słuchacze bujali się w rytm melodyjnego Italo disco, wspominając dyskoteki i domówki sprzed niemal 30 lat. Warto odnotować, że Savage zaśpiewał m.in. swoją wersję „Strangelove” Depeche Mode i wyszło mu to świetnie.

Po jego występie znów nastąpiła przerwa i trzeba było słuchać smutnych dowcipów Fabiańskiego. Ale warto było, bo na scenie po raz pierwszy tego wieczora instalowała się kapela (wcześniej podkłady odtwarzano). Bębny, gitara, bas, klawisze i jednoosobowy chórek – to skład, z jakim pojawiła się Sandra.

Na samym początku reżyser dźwięku niemal nas wszystkich pozabijał – tak ustawił mikrofon, że z ust artystki na początku dobiegał skrzek i tarcie metalu o beton… Na szczęście ostatecznie jakoś sobie w końcu poradził. A Sandra rozgrzała się szybko. Po „Marii Magdalenie” zapowiedziała, że aby nikt nie był zawiedziony, odegra najpierw miks swoich hitów. Odbębniła, a potem… zaczęło się. Gdybym nie widział i nie słyszał, to bym nie uwierzył. Stare przeboje Sandry w nowej aranżacji: rockowej, swingowej, a momentami wręcz bluesowej, brzmią niesamowicie. Po początkowym zgrzycie, z czasem było coraz czyściej, coraz wyżej i naprawdę wspaniale. Szkoda tylko, że spora część publiki zaczęła wychodzić na długo przed końcem. Ci, którzy wyszli, nie usłyszeli między innymi „Johny wanna live”, które w gitarowej wersji  jest jeszcze potężniejsze, niż oryginał. Mają za swoje.

Ja zaś po tym koncercie zacząłem się zastanawiać, czy Sandra powinna zmienić repertuar. Ze swoim wciąż świetnym głosem, wzbogaconym teraz o naturalny rezonans i zabrudzenia, idealnie pasowałaby do klasyków, takich jak Motorhead, czy AC/DC.

P.S. Organizatorzy zawiedli na całej linii jeżeli chodzi o catering. Czterogodzinny koncert, na którym w jednym punkcie w hali, przy dwóch stoiskach, 10 tysięcy ludzi może kupić coś do picia (7 zł za półlitrową buteleczkę), czy przegryzienia, to po prostu średniowiecze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto