Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wybrali Wałbrzych: Przyjechali albo wrócili z daleka

PG
Piłkarz Włodzimierz Ciołek, koszykarz Wojciech Krzykała i górnik - Krystyn Hass wybrali Wałbrzych.

O Włodzimierzu Ciołku z pewnością można śmiało powiedzieć, że wybrał Wałbrzych. Jeden z najlepszych, a być może najlepszy piłkarz w historii wałbrzyskiego futbolu urodził się co prawda w Wałbrzychu, ale miał możliwość osiedlenia się w wielu miejscach w kraju, lub za granicą. – Zawsze jednak chciałem mieszkać w Wałbrzychu – mówi Ciołek. Zaczynał swoją piłkarska karierę w Górniku Wałbrzych. Jako junior zdobył tu mistrzostwo Polski. – To była fajna drużyna. Później, w 1974 roku przeszliśmy do pierwszego zespołu – wspomina były reprezentant Polski. Byli mocnym zespołem, ale balansującym na pograniczu pierwszej i drugiej ligi. Dysponującym bajeczną techniką Ciołkiem interesowały się najsilniejsze ekipy w kraju. W 1978 roku przeszedł do Stali Mielec. Grał tam przez pięć lat z takimi znakomitościami jak Andrzej Szarmach czy Grzegorz Lato. W tym czasie był reprezentantem Polski i z naszą kadrą na mistrzostwach świata w Hiszpanii, w 1982 roku wywalczył trzecie miejsce. – Interesowały się mną wtedy Śląsk Wrocław i Widzew Łódź. Chciało mnie też kupić Metz, klub francuskiej ekstraklasy. Na wyjazd za granicę jednak nie otrzymałem zgody. Zdecydowałem się na powrót do Wałbrzycha – wyjaśnia medalista mistrzostw świata. Znowu od 1983 do 1986 roku był podporą I ligowego Górnika (wtedy I liga była najwyższą klasą rozgrywkową). W sezonie 1983/84 został królem strzelców I ligi. Pograł w Wałbrzychu 3,5 roku i wyjechał jednak za granicę, grać w FC Grenchen w Szwajcarii. Miał już 31 lat, ale przez 3,5 roku strzelił tam 60 bramek. Musiał jednak zakończyć karierę z powodu kontuzji. – Miałem zerwane wiązadła

Czuję się wałbrzyszaninem, chociaż w sercu mam ciągle jeszcze Lublin, mówi Wojciech Krzykała, niegdyś wspaniały koszykarz Górnika Wałbrzych, a obecnie nauczyciel i trener. Urodził się w Lublinie i cała jego rodzina związana jest z tym miastem. Ojciec Krzykały, Stanisław tuż po wojnie był prezydentem tego największego miasta na wschód od Wisły. Był też pierwszym przewodniczącym tamtejszej Miejskiej Rady Narodowej, a później profesorem Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej. Wojciech Krzykała skończył w Lublinie prawo i zrobił aplikację sędziowską, jednak jego wielką pasją była koszykówka. – Coś trzeba było wybrać. Chcąc grać w ekstraklasie, nie dało się pracować w sądzie – wyjaśnia były koszykarz. Wybrał zatem sport. Grał z powodzeniem w Starcie Lublin. Tam wypatrzyli go działacze Górnika. – W Wałbrzychu były wtedy większe pieniądze i perspektywy. Chciałem tu przejść, ale Start nie miał ochoty mnie wypuszczać. Wtedy jednak trafił do Lublina Kent Washington, grający na mojej pozycji, pierwszy czarnoskóry koszykarz w historii naszej ekstraklasy. No i pozwolili mi odejść – mówi Krzykała. W 1978 roku przyjechał z rodziną do Wałbrzycha. Razem z nieżyjącą już żoną Barbarą (rozstali się już wiele lat temu) i dwuletnim wtedy synem, Jackiem. – To właściwie żona naciskała na przyjazd do Wałbrzycha. Ja najchętniej nie ruszałbym się z Lublina – opowiada Wojciech Krzykała. Wspomina, że kiedy tu przyjechali, Wałbrzych zrobił na nim marne wrażenie. Był szary, brudny, przygnębiający. – Podawano wtedy, że należał do 10 najbardziej zanieczyszczonych miasta na świecie – mówi Krzykała.
Nie wiązał jednak z Wałbrzychem zbyt dalekosiężnych planów. Myślał, że pogra tu trochę i wyjedzie. Wciągnął się jednak. Twierdzi, że po około 10 latach zadomowił się nawet. Kiedy przestał grać koszykówkę, miał więcej czasu i zaczął też odkrywać okolice. – Interesuję się historią. Tajemnicami II wojny światowej. Tutaj jest wiele wspaniałych i tajemniczych miejsc – wyjaśnia. Teraz Wałbrzych to jego miejsca na ziemi. Tu ma drugą żonę. We Wrocławiu mieszka syn Jacek, który też był znakomitym koszykarzem, ale jego karierę przerwała kontuzja. Za sprawą Jacka ma trzech, wspaniałych wnuków. Za Lublinem tęskni, ale pozostały tam już właściwie tylko wspomnienia. Jeden brat Krzykały, Andrzej wyjechał do Stanów Zjednoczonych, drugi, Krzysztof nie żyje. 91-letnią mamę były koszykarz Górnika zabrał do siebie, do Wałbrzycha. – Mama też tęskni za Lublinem, ale została tam sama – wyjaśnia Wojciech Krzykała. Dodaje, że kiedy przyjeżdżają do niego znajomi i są oczarowani coraz ładniejszym Wałbrzychem i jego okolicami, czuje się dumny. To przecież jego nowy dom, którego już chyba nie opuści.

Wałbrzych stał się już wiele lat temu, rodzinnym miastem dla Krystyna Hassa. – Urodziłem się w Warszawie, ale jak byłem ośmiomiesięcznym brzdącem, to mama pojechała ze mną do Borysławia, żeby pokazać mnie rodzinie. Wybuchła jednak wojna i zostaliśmy już w krainie dzikich – mówi pan Krystyn.
Ma oczywiście na myśli najeźdźców. Nie Borysławian. Borysław to bowiem jego pierwsza miłość, przed Wałbrzychem. W mieście leżącym teraz poza granicami Polski, spędził pierwsze 19 lat swojego życia. Tam skończył szkołę i zaczął studia na Politechnice Lwowskiej. Tam też pracował. W 1958 roku, jako prawie 20-letni chłopak wyjechał na studia do Gliwic. Po ich ukończeniu zaczął pracę w kopalni węgla kamiennego.
– Miałem do wyboru tyle miast, a wybrałem Wałbrzych. To był palec Boży – mówi pełen humoru wałbrzyszanin.
Nie bez znaczenia było dla niego stypendium fundowane przez Zakład Robót Górniczych. Wspomina, że kiedy w 1964 roku przyjechał do Wałbrzycha, wybrał się na stadion Górnika.
– Usiadłem i usłyszałem, jak w pobliżu kilku mężczyzn krytykuje mecz, używając gwary, którą znałem z Borysławia. Pomyślałem wtedy, że jestem u siebie – wspomina Krystyn Hass.
I wspomina rozmowę, którą wtedy usłyszał:
„Ta 22 wariaty za jedną piłką biegają. W Borysławiu każdy miał własną piłkę”. Bardzo mnie to rozbawiło – dodaje, śmiejąc się pan Krystyn. Pamięta, że Wałbrzych był wtedy smutny, szary, brudny.
Wyglądał zupełnie inaczej niż dzisiaj. Dlatego pana Krystyna ogromnie cieszą zmiany, oczywiście te na lepsze.
– Jestem fanem tego co dzieje się teraz. Uważam, że zmiany w mieście idą w bardzo dobrym kierunku – twierdzi wałbrzyszanin. Uważa, że nie jest łatwo i trzeba cierpliwości, ponieważ tu demokracja nastąpiła po socjalizmie.
– Jestem przekonany, że Wałbrzycha już nie opuszczę – zapewnia.
Tu jest pochowana jego żona, Lucyna, która zmarła w 2008 roku. Tu ma również dwie córki i troje wnucząt.
– W Borysławiu byłem kilka razy, ale tam pozostały już tylko żony moich kolegów. Ich dzieci i wnuki. Mężczyźni tam krótko żyją – wyjaśnia.

Tekst ukazał się w Panoramie Wałbrzyskiej z 14 lutego 2012.

Przeczytaj także wcześniejsze odcinki tego cyklu:

Lokalni twórcy są... przyjezdni
Skąd przybyli do naszego miasta
Jak do Wałbrzycha trafił Bartłomiej Nowak?

Jeśli i Wy mieszkacie w naszym regionie, a przyjechaliście tu z daleka i macie do opowiedzenia ciekawą historię napiszcie do nas na [email protected] i wyślijcie swój nr telefonu, lub zadzwońcie do naszej redakcji - 74 843 93 72.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto